Na polskim X (dawniej Twitter) wielkie wzmożenie w ramach sensacyjnych doniesień pana Redaktora Szymona Jadczaka oraz śledczej aktywności śląskiego przedsiębiorcy Aleksandra Twardowskiego, którym udało się wytropić personalia użytkownika o nicku @PabloMoralesPL. Okazuje się, że za posiadającym ponad 110 tysięcy obserwujących użytkownikiem-nienawistnikiem, który szczególnie upodobał sobie w polityce obóz Donalda Tuska, kryje się niejaki Bartosz Kopania – warszawski przedsiębiorca dumnie świadczący usługi „analiz politologicznych” na zlecenie Platformy Obywatelskiej. Strach zaglądać na profil tego człowieka, bo mowy nienawiści tam więcej, niż gwiazd na niebie. Jest jednak szczególnie ciekawe odkrycie, które rozpętało już nie tylko w internecie, ale także w szerszym świecie dziennikarskim szczególne podniecenie. Otóż okazało się, że ów miłośnik Pana premiera, otrzymywał od wielu lat stałe wynagrodzenia za „usługi politologiczne”. Nazbierała się z tego całkiem niezła sumka, bo ponad 300 tysięcy złotych. Słusznie zauważa broniący go motłoch podobnych mu trolli, że w kilka lat taka suma, to jak na mieszkańca Warszawy zapas na waciki, ale powstało także pytanie czy aby to przystoi, by za pieniądze partyjne, na które łoży polski podatnik, opłacano tak wulgarną postać, zwłaszcza że jako głosi się od czasów średniowiecznych, gdy to panował straszny ciemnogród, Platforma Obywatelska, to strażnik mowy miłości jakiego nie nosiła ziemia. Trzeba przyznać, że ludzie w internecie to mają niezłe gusta jeśli chodzi o wybór tematów do ekscytacji z dziedziny polskiej polityki. Jak widać Polska, to bardzo szczęśliwy kraj, a ludziom w niej żyje się dostanie, skoro tematem numer jeden stał się jakiś internetowy awanturnik ze Stolicy, a nie np. jakieś smęty o nierealizowaniu programu wyborczego przez partię władzy, która kilka miesięcy temu dorwała się do stołków, a obiecywała przecież wielki nie tylko moralny, ale i jakościowy renesans w polityce, który to nasz umiłowany kraj ma wprowadzić z powrotem na salony polityczne świata.

Nie napiszę, że jest całkiem źle, bo jak się okazuje pojawił się także temat, który należycie został potraktowany przez znaczną część internetowego aktywu i oto wybuchł wielki skandal w związku ze stanowiskiem wygłoszonym przez Panią Konsul generalną RP we Lwowie, która zdruzgotana aktywnością protestujących przy granicy z Ukrainą polskich rolników wyraziła szczere ubolewanie za jakoby „hańbiące Polskę działania” na wspomnianej granicy są już dla niej nie do zniesienia. Wszystko porównała do sytuacji z powstania warszawskiego zrównując swoich Rodaków z Sowietami stającymi wówczas bez reakcji przy brzegu Wisły, pozwalając tym samym nazistowskim mordercom polskich Powstańców wycinać w pień. Coś mi się wydaje, że służba Polsce w placówkach dyplomatycznych naszego państwa niektórym nie służy, bo jak widać w jakiś magiczny sposób Pani Eliza Dzwonkiewicz nie tylko zapomniała, że jednym z podstawowych jej obowiązków jest nie szkodzić wizerunkowi Polski, a zwłaszcza wizerunkowi Polaków, a i zaczęła sprawiać wrażenie, że według Niej interes Polaków stoi niżej niż ten Ukraińców. Coś mi się wydaje, że Pani Konsul generalna nie za bardzo orientuje się w rzeczywistości i nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji jakie rodzi masowy napływ do Polski zboża z Ukrainy. Dopuszczony tranzyt niesprawdzanego należycie, taniego zboża zza naszej wschodniej granicy przynosi ogromne straty polskiemu rolnictwu. Protest rolników tylko w kilku punktach dotyczy wprost Ukrainy. W dużym stopniu jest wystosowany wobec regulacji unijnych, co ma swoje ogromne odzwierciedlenie w reszcie państwa Europy, gdzie tak jak w Polsce trwają masowe protesty rolników. Powstała zatem bardzo niewdzięczna sytuacja, bo z jednej strony Ukraińcom zapewniono tranzyt przez Polskę, a z drugiej strony jego skutki w bardzo bolesny sposób dokuczają polskiemu rolnictwu. Jakby tego było mało sami celnicy alarmują, że „system i obowiązujące procedury narzucone przez decydentów z Warszawy działają bardzo źle i nie zapewniają szczelności granicy”. Dodając, że wpływy z cła są zmarginalizowane. Nie mniej jednak polski dyplomata raczej powinien wiedzieć w takiej sytuacji, na jakie słowa może sobie pozwolić, a gdzie powinien trzymać swoje poglądy. Komentować moralnego szantażu Pani Dzwonkiewicz nawet nie warto. Chyba że terminem „skandal”. Porównań mogła użyć wielu, a wybrała chyba najbardziej podły.

Kryzys na granicy polsko-ukraińskiej potraktowano za naszą wschodnią granicą bardzo poważnie. Ukazał się komunikat prezydenta Ukrainy, w którym namawia do dialogu i to w bardzo wyjątkowej formie, bo zaprasza on unijnego komisarza i polskiego premiera na granicę, a prezydenta Dudę o pomoc w prowadzeniu dialogu. Zapewnia, że wśród grona osób reprezentujących Ukrainę będzie on sam oraz „cały nasz rząd, od logistyki po sektor rolny i oczywiście minister obrony Ukrainy”. No i to być może robi dobre wrażenie, ale każdy powinien sobie zadać także pytanie, dlaczego pomimo tego, że konflikt na Ukrainie trwa już dwa lata, dopiero teraz sprawę traktuje się aż tak poważnie. Jest czymś zupełnie niebywałym, że zarówno strona polska jak i ukraińska traktowała problem transportu ukraińskich produktów rolnych jak kwestię drugiej kategorii, a gdy tylko pojawiały się jakieś szczególne tarcia, to zamiast na gruncie dyplomatycznym rozwiązać wszelkie problemy z tym związane choćby powołaniem jakiejś polsko-ukraińskiej grupy konsultacyjnej do monitorowania wszelkich niejasności wynikających z rozbieżności interesów naszych państw, kwestie sporne stawały się obiektem nikomu niepotrzebnej „wojny celnej” w zależności od strony konkretnego konfliktu, inaczej w danym czasie wykorzystywanej politycznie. Ukrainie w zasadzie się nie dziwie. Trwająca tam wojna wymusza na politykach tego państwa ostrą, a nawet i bezczelną grę o interesy. Natomiast w interesie polskich polityków było przede wszystkim pilnowanie, by jakikolwiek konflikt między polskimi a ukraińskimi rolnikami nie miał szansy wybuchnąć. Wszystkiego na ukraińskich rolników zrzucać nie wolno. To polskie państwo w dużej mierze zawiodło, bo ignorowało wszelkie oznaki zbliżającego się starcia na granicy, wierząc chyba, że polscy rolnicy w swych rozważaniach nad własnym losem bez końca będą w stanie wytrzymywać groźną dla nich konkurencję ze wschodu i że ich cierpliwość dyktowana trudnym losem Ukrainy nigdy się nie skończy. Patrząc na to wszystko trudno nie odnieść wrażenia, że w Polsce politykę uprawia się nie po to by zadbać o stabilność nastrojów, a po to, by wzniecać kolejne społeczne konflikty, którymi można przykrywać jeszcze większe partactwo naszych polityków, niż te którym jak na zawołanie tłum zajadle się w danej chwili ekscytuje.