NIKonfederacja – nasze małe „hałs of kards”
Wydarzyły się rzeczy niesłychane. Dwa dni temu przed gmachem Najwyższej Izby Kontroli odbyła się konferencja prasowa w składzie, który wśród wszystkich zawodowych obserwatorów polityki wywołał niemałe zdumienie.
Udostępnij
Oto wróg publiczny partii Prawa i Sprawiedliwości numer dwa (z Donaldem Tuskiem nikt w tym wyścigu nie wygra), tj. Marian Banaś, pojawił się wraz ze Sławomirem Mentzenem, prezesem partii Nowa Nadzieja wchodzącej w skład ugrupowania parlamentarnego Konfederacja, i ni mniej, ni więcej ogłosił Polakom, że ów partyja w ramach konsultacji z nim zagwarantowała, że przygotowana przez niego ustawa wzmacniająca możliwości kontrolne NIK stała się punktem jej programu politycznego. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Natychmiast wszelkie głosy stojące na straży świętej demokracji poczęły wzniośle protestować, bo w wydarzeniu tym, dopatrzyły się łamania wszelkich reguł jakie obowiązują w tymże najwspanialszym ustroju politycznym ludzkości. Ja demokratą nie jestem, więc inaczej niż owe grono protestujących, mam tę wygodę, że na wspomniane reguły mogę spoglądać okiem sceptycznym, a to z kolei daje mi większą swobodę w zdecydowanej ich krytyce. Zgodzę się, że istotnie jeśli ktoś wyznaje pryncypia demokratyczne, powinien się w takiej sytuacji co najmniej zdziwić, a w skrajnym przypadku nawet widowiskowo wzburzyć. Wszelkiego typu próby zjednywania się polityków z przedstawicielami ustrojowych gmachów, które w ustroju demokratycznym mają obowiązek być od polityki niezależnymi, rodzi uzasadnione prawo do podejrzeń o korupcję polityczną. Tu sytuacja wydaje się być jeszcze bardziej intrygująca, bo zarówno prezes Marian Banaś jaki i prezes Mentzen oznajmili, że celem ich politycznej unii jest wsparcie – a jakże – niezależności Najwyższej Izby Kontroli. Czy to z ich strony bezczelność, czy szczera troska o demokrację i państwo prawa? Odpowiedź na to pytanie być może da się odnaleźć w samej ustawie, która stała się głównym powodem tego „występku”. Podczas konferencji prezes NIK wymienił skrótowo, co gwarantować ma jej przyjęcie przez Sejm. Ogłosił więc, że w celu zwiększenia niezależności Najwyżej Izby Kontroli zaproponowany dokument ma nadać izbie uprawnienia prokuratorskie, prawo do kontroli spółek skarbu państwa i fundacji przez nie powoływane, a także kontrolę funduszy operacyjnych służb specjalnych, by zakończyć na zagwarantowaniu odpowiedniego budżetu na wynagrodzenia pracowników NIK oraz że zagwarantuje, iż „wszystkie środki publiczne będą wydawane zgodnie z prawem, w sposób w pełni przejrzysty, transparenty i gospodarny”. I wszystko to pięknie brzmi, ale przecież tylko do momentu, gdy nie uwzględni się faktu, że treści tej ustawy oprócz samego Mariana Banasia i być może prezesa Nowej Nadziei nikt nie zna. I ja jednak skoncentrowałbym się od razu na tym zagadnieniu, bo skoro treść ustawy nie została upubliczniona, to co niby ma nas przekonywać, że cała konferencja nie była li tylko spektaklem, za którym stoi nic oprócz obopólnych korzyści wizerunkowych dwóch podmiotów sojuszu Banaś – Konfederacja?
Harmider jaki wywołało owe wydarzenie został w zasadzie ufundowany na wierze w to, że istnieje jakaś ustawa, którą Konfederacja gwarantuje przepuścić przez Sejm, gdy będzie miała możliwość jakiegokolwiek wpływu na stanowienie prawa w Polsce. Ale jeśli przyjrzymy się temu, jaki obraz wytworzyła rzeczona konferencja, to widzimy w niej tylko i wyłącznie stwarzanie pewnych pozorów, które przez target wyborczy mają zostać uznane za prezentację wszelkich cnót, które Niebu imponują. Mamy więc prezesa NIK, który nękany przez złowrogi układ polityczny stara się przy pomocy dążącej do władzy partii wesprzeć środki kontrolne nad politykami, spółkami skarbu państwa, a nawet wydatkami służb specjalnych. Czy to nie wzmacnia wizerunku nieprzejednanego w walce z politycznymi układami szeryfa, jakim Marian Banaś chce być widzianym? Obok prezes partii politycznej, która w wyścigu wyborczym jeśli nawet nie jest już w stanie doprowadzić do wzrostu swojego poparcia, to koniecznie musi zrobić wszystko, by na posiadanym poziomie go utrzymać. Tutaj Konfederacja ma się zatem jawić jako polityczny strażnik uczciwości w polityce, którego trudno było dotąd dostrzec kiedykolwiek po ostatniej transformacji ustrojowej z 1989 roku. Przekonuje przecież, że jej programem politycznym staje się wprowadzenie ustawy, której zapisy jeszcze bardziej chronią państwo przed jakimikolwiek układami politycznymi wykorzystującymi władzę do machlojek. Z punktu widzenia wyborcy, to całkiem rajcowna propozycja.
Ale jest także inny istotny wątek, który należałoby przywołać. Ponad tydzień wcześniej także pod siedzibą najwyższej Izby Kontroli odbyła się inna konferencja Konfederacji, w której ogłoszono start w wyborach z listy tej partii dotychczasowego doradcy prezesa Banasia, jego syna Jakuba. Jakub Banaś, tak samo jak jego ojciec, stoi przed zarzutami prokuratorskimi. Jest podejrzany o wyłudzenie podatkowe oraz wyłudzenie dotacji z Narodowego Funduszu Rewaloryzacji Zabytków Krakowa. Jeśli zacząć to wszystko układać w jakąś całość, to rysuje się przed nami perspektywa układu mającego na celu jednym dostarczać dodatkowych punktów procentowych w sondażach, drugim rozłożenie parasola ochronnego ze strony polityków, którzy już teraz przecież z powodu arytmetyki wyborczej mogą stanąć przed realną szansą wpływania na losy Rzeczypospolitej. Tak zresztą interpretują wszystkie te okoliczności ci, którzy ani nie pałają zauroczeniem do Konfederacji, ani do człowieka, który z pozycji najwyższego urzędu kontrolnego w Polsce, uderza w ich umiłowanych przywódców. Sam Jakub Banaś broni się przed takimi podejrzeniami zwróceniem uwagi na to, że nie mając żadnego dotąd poważnego umocowania politycznego, w razie gdyby udało mu się dostać do Sejmu, w każdym ewentualnym głosowaniu nad odebraniem mu immunitetu, stałby na przegranej pozycji. I faktycznie, jeśli w tle nie zaczyna rysować się jakiś układ, który ostatecznie ma ochronić Mariana Banasia oraz jego syna przed wyrokami w sprawach prowadzonych przeciwko nim, to teza Jakuba Banasia wydaje się być blisko realiów. Jak silny musiałby być to układ, skoro do osiągnięcia wspomnianego wyżej celu dosłownie wszystkie partie opozycyjne zdecydowałyby się chronić przed odebraniem immunitetu komuś takiemu jak Jakub Banaś? Kiedy chodzi o jego ojca, sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Marian Banaś jako gwarant wymierzania ciosów w obecny układ rządzący, jako wróg naszego wroga, staje się przyjacielem każdej opozycji, którego zbrodnią politycznej głupoty byłoby nie chronić. W takim zestawieniu trudno uznać, że Jakub Banaś wchodzi do polityki jako ktoś, kogo obecność w polityce jest kogokolwiek w stanie ochronić. Ani nie ma żadnych gwarancji ochrony siebie samego ze strony tzw. „totalnej opozycji”, ani też jego obecność w Sejmie nie jest potrzebna, by obronić prezesa NIK.
Komentarze tylko dla zarejestrowanych użytkowników
Zaloguj się | Rejestracja