Wyprawa do USA, kolejne „Business as usual”
Dziś wielka wizyta polskich polityków w Białym Domu. Nasi dwaj Najważniejsi zostali zaproszeni na okoliczność 25-lecia wstąpienia do struktur NATO. Trzeba przyznać, że taka okazja na szczególnie tajne rozmowy nie zdarza się często (raz na dwadzieścia pięć lat) i byłbym zdziwiony, gdyby takiej okazji nie wykorzystano do jakiejś jawności obrzydłej pogadanki na tematy super-ważne. Wszak na świecie dzieją się rzeczy dawno nie widziane i nawet jeśli po dłuższym czasie zaczęto w mediach precyzyjnie spychać je na dalszy plan, to chyba nikt nie wątpi, że w każdej chwili sytuacja może się rozkręcić na dobre; chociaż w tym przypadku lepiej byłoby napisać, że na „niedobre”.
Udostępnij
O powodach wizyty komunikuje się nam w dwójnasób. Z jednej strony w mediach pojawiają się publikacje wspierane zapewnianiami, że informacje w nich zawarte pochodzą z tzw. „zaufanych źródeł”, a z drugiej robi się to już w sposób mniej bezpośredni, ale nie ulega wątpliwości, że będący we wspólnocie narracyjnej z komunikatem oficjalnym. Otóż po pierwsze, jak podobno zapewnia strona amerykańska, prezydent Andrzej Duda oraz premier Donald Tusk przefrunęli nad oceanem, by na okoliczność zmiany władzy w Polsce grzecznie zagwarantować naszym jankeskim sojusznikom, że wewnętrzne spory między władzą a opozycją nie wpłyną negatywnie na kwestię bezpieczeństwa militarnego oraz kontraktów energetycznych. Zaś po drugie i jak wspomniałem wcześniej w sposób mniej bezpośredni, pewien cień grozy na wizytę rzuca także ostatni wywiad z szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, w którym Pan Siewiera zakomunikował nam maluczkim, że mamy dokładnie trzy lata, trzy lata wyobraźcie sobie Państwo, na to by solidnie i z całą mocą przygotować się na uderzenie Putina. Ja może jestem nie tak mądry jak szef BBN-u, a o prezydencie już nie wspomnę, ale wydaje mi się, że to jawne wprowadzanie polskich obywateli w niepokoje wygląda jak próba wywarcia wpływu na opinię publiczną, aby w jej świadomości rangę obecności w Białym Domu naszego prezydenta wynieść ponad rangę obecności w nim naszego premiera. Zrazu byłoby w takiej interpretacji miejsce na potwierdzenie, że Amerykanie naprawdę dobrze orientują się w planach jaśnie nam panującego obozu koalicji centro-lewicowej i stąd, gdy widzą na przykład, że budowa CPK z wolna zostaje „wygaszana”, obawiają się o kontrakty i militarne, i te energetyczne. Natomiast obóz prezydencki za pomocą szefa BBN-u wysyła do nas jasny sygnał, że Donald Tusk zamierza niedługo poczynić kroki w stronę mniej przychylnej Amerykanom, a bardziej tym, którzy Amerykanów z Europy chcą wypchać i dlatego to groźba wojny ma nam od razu wskazać, po której stronie Polacy powinni się opowiedzieć. W skrócie wybór: albo Polacy przyłączą się do stronnictwa pro-amerykańskiego i wtedy żaden Putin nam nie straszny, albo staną po stronie sławetnych ojców obrony linii Wisły i wtedy Putin zaiwani nam pół Polski.
Ja naszym amerykańskim Przyjaciołom akurat wierzę bardziej, niż tym, którzy z władzy Donalda Tuska cieszą się bardziej niż nasi amerykańscy Przyjaciele. Nie byłoby dla mnie niczym zaskakującym, gdyby Donald Tusk ze swoimi ministrami od obronności w przypadku nie jednego kontraktu wojskowego z Amerykanami, odpalili coś na wzór pamiętnej wolty Antoniego Macierewicza rozprawiającej się z kontraktami na francuskie Caracale. Jakąż pozycję zbudowałby sobie wówczas Donald Tusk w oczach europejskich Towarzyszy, gdyby zasunął Jankesom z takiej flanki! Cóż więcej jest mu w tej chwili potrzebne? Po raz kolejny rysuje nam się dobitnie perspektywa, że nadchodzące czasy w polskiej polityce obliczone są na całkowitą zmianę wektorów jeśli chodzi o politykę międzynarodową. Biały Dom reaguje natychmiast, bo do wyborów prezydenckich w USA zostało już naprawdę niewiele, a wszystko wskazuje na to, że obecny prezydent Stanów Zjednoczonych chyba tylko cudem mógłby utrzymać fotel prezydenta na druga kadencję.
Głośne ostatnio wystąpienie Trumpa ustawiające do pionu europejskich przywódców w kwestii wypełniania sojuszniczego obowiązku wydatkowania na obronność, w których Trump zasugerował otwartym tekstem, że z każdym kto się z tego obowiązku nie wywiązuje, Rosja będzie mogła zrobić co tylko zechce, może posłużyć Bidenowi jako jeden z kluczowych argumentów wystosowanych do szefa polskiego rządu. Donald Tusk być może usłyszy, że planujący zburzyć NATO Trump, aby wesprzeć Putina w niszczeniu świata, będzie chciał zrezygnować z kontraktów na uzbrojenie najbardziej znienawidzonego przez Kreml państwa Unii Europejskiej, co w konsekwencji miałoby otworzyć mu drogę do pełnoskalowej inwazji na kraje bałtyckie oraz ze wsparciem Białorusi nawet na Polskę. Wszak reprezentujący diagnozy wygłoszone przez szefa BBN-u Jacka Siewierę prezydent Duda, natychmiast potwierdzi, że jest to scenariusz bardzo prawdopodobny. I chyba nie byłby to byle jaki argument, bo przecież sam Donald Tusk niejednokrotnie wpisywał się w narrację o proputinowskim Trumpie, więc w pewnym stopniu pojawi się tam też jako zakładnik własnej propagandy. Jeśli Amerykanie mają dla Donalda Tuska jakieś złowieszcze informacje niejawne, to być może zza oceanu wróci on odmieniony jak nigdy.
Co by się nie wydarzyło, ta wizyta posiada wszelkie znamiona wyprawy, która może ostatecznie nakreślić wizję polskiego rządu co do orientowania się w polityce zagranicznej. Wbrew popularnym w internecie proroctwom o tym, że nasi dwaj Najważniejsi wybrali się do USA, by potwierdzić grzecznie udział Polski w wojnie Rosji z Ukrainą, uważam że wizyta ta pełni tylko i wyłącznie rolę zagwarantowania Stanom Zjednoczonym, że wszystkie ustalone umowy między poprzednim rządem a USA zostaną od pierwszej do ostatniej nienaruszone. W Białym Domu, niezależnie od tego, kto w nim po zbliżających się wyborach usiądzie na fotelu prezydenckim o Donaldzie Tusku będzie myśleć się i wiedzieć to samo. Niezależnie też od tego, co Donald Tusk usłyszy z ust najwyższych jankeskich dostojników, kontrakty dla amerykańskiego interesu są rzeczą świętą. Wizyta ta jest jednak dla Amerykanów dlatego kluczowa, bo nikt za oceanem pewności mieć nie może, że premier polskiego rządu nie zacznie naszym jankeskim sojusznikom wywijać numerów z kontraktami. O swoje stanowisko martwić się nie muszą, a o decyzje nowego polskiego rządu jak widać muszą się bardzo niepokoić, a tym bardziej na to wskazuje fakt, że do całego przedsięwzięcia zjednywania sobie polskiego premiera jako partnera w misji wsparli się polskim prezydentem, który jak nam wiadomo jest amerykanofilem jakich mało w polskiej polityce.
Komentarze tylko dla zarejestrowanych użytkowników
Zaloguj się | Rejestracja