Rewolucja polityczna Donalda Tuska, mini-geneza
Kilka dni temu minęło sto dni rządzenia koalicji pod przewodnictwem Donalda Tuska. W ciągu tych stu dni miały się dokonać w Polsce zmiany, o których przewodniczący Platformy Obywatelskiej szumnie opowiadał w kampanii wyborczej zapowiadając nie tylko powrót normalności oraz naprawę państwa, ale i zwycięstwo nad złem jakim po ośmiu latach rządzenia przez Prawo i Sprawiedliwość nazwał polityczny dorobek tej formacji. U mnie oczywiście tego typu obietnice z ust przewodniczącego PO mogły wywołać tylko popukanie się w czoło, ale wśród ogromnej części Polaków słowa wypowiadane przez Donalda Tuska wciąż brzmią jak ewangelia i niestety ostatecznie udało się jego obozowi sformować koalicję, która od kilku miesięcy w ramach otrzymanego od Polaków mandatu urządza festiwal plemiennej zemsty na przeciwnikach politycznych kompletnie zapominając o szczęściu jakie miało na Polskę sprowadzić zrealizowanie w sto dni stu konkretów zapowiadanych w kampanii wyborczej.
Udostępnij
Z wolna wszystko przybiera co raz to bardziej ponury obraz brudnej polityki, której obecność dla wielu może być zaskoczeniem. Żeby jednak wyjaśnić, że nie ma w tej historii żadnego miejsca na zaskoczenie, warto w skróconej formie przedłożyć mini-genezę tuskowej rewolucji jaką od kilku miesięcy jesteśmy częstowani każdego dnia. Jeśli bowiem ktokolwiek myśli, że wszystko dzieje się przypadkiem, a kolejne jej akty, to konsekwencja niedających się wcześniej przewidzieć okoliczności, powinien jak najszybciej pozbawić się złudzeń, bo brudna polityka na użytek wewnętrzny, to w przypadku Donalda Tuska zjawisko całkowicie naturalne.
Kiedy w 2008 roku Prawo i Sprawiedliwość przekazało władzę obozowi Tuska po tym jak okazało się, że Prezes Kaczyński dalece przeszacował zdolność tłumu do odróżniania dobra od zła, nie była to jeszcze sytuacja, w której ktokolwiek z Platformy Obywatelskiej mógł się obawiać Prawa i Sprawiedliwości jako stanowiącej zagrożenie siły. Cały establishment, który wówczas stał za sukcesem Platformy Obywatelskiej uważał wszak, że PiS w roku 2005 doszedł do władzy tylko na wskutek nieprzewidzianej pomyłki Polaków. Odbicie władzy z rąk Kaczyńskiego spowodowało jednak, że na wszelki wypadek zaczęto realizować pomysł na rozprawianie się z obozem „moherowych oszołomów”; pomysł o charakterze brudnej polityki nazywanej wówczas trafnie „przemysłem pogardy”. Cel był jeden i najważniejszy: doprowadzić do tego, by formacja braci Kaczyńskich nigdy nie mogła zostać uznana w oczach Polaków za coś więcej niż „obciach”. To się nie udało, bo jednak PiS w 2015 roku władzę w Polsce przejął i do tego w stylu, który jednocześnie stał się wydarzeniem epokowym w historii III RP, bo po raz pierwszy w naszym postkomunistycznym ustroju, partii politycznej udało się wygrać wybory nie tylko z gwarancją rządu większościowego bez konieczności formowania koalicji, ale i własnym prezydentem. Abstrahując od okoliczności, które pozwoliły obozowi Jarosław Kaczyńskiego dokonać takich cudów, dla obozu Donalda Tuska, bo dla niego osobiście zupełnie nie, był to cios nokautujący. Dlatego dzisiaj, kiedy historia z przejęciem władzy przez lidera Platformy Obywatelskiej się powtarza, ani on, ani jakakolwiek inna partia nie mogą pozwolić na to, by osłabiony porażką PiS mógł przetrwać to polityczne przesilenie. Poprzednim razem zdecydowano się obóz Kaczyńskiego zaledwie obrzydzać, ale nikt nie myślał o tym, żeby go zniszczyć, bo swoją wówczas słabością wynikającą z braku rozpoznania z czym właściwie się mierzy, pozwalał Platformie Obywatelskiej trwać dzięki mniej lub bardziej perfidnym zabiegom przyprawiania mu gęby niebezpiecznego i niekompetentnego „oszołomstwa”, co w konsekwencji, pisząc skrótowo, pozwalało skutecznie odwracać uwagę Polaków od spraw dla nich najważniejszych, a tym bardziej od ciemnej strony rządów Donalda Tuska.
W październiku roku 2023 rzecz wyglądała już zupełnie inaczej. Doświadczenie rządzenia państwem przez dwie kadencje pozwoliło Kaczyńskiemu zbudować nieposiadaną wcześniej sieć powiązań i zależności, która jako przeciwnika politycznego stawia go o wiele szczebli wyżej, niż było do dekadę temu. Donald Tusk jest w sytuacji, w której aby móc zagwarantować sobie możliwość realizacji celów politycznych, które nie będą przez ogromną część społeczeństwa przyjmowane z zadowoleniem, musi tym razem swojego głównego przeciwnika zniszczyć. Świadomy wyzwań jakie stawia przed nim agenda polityki europejskiej musi także zdławić wszelki bunt ze strony elektoratu, który miał okazje poczuć polityczną podmiotowość oraz w znacznej mierze także realne profity wynikające z polityki społecznej poprzedniej władzy. Tym razem lud stojący za „słuszną sprawą” Jarosława Kaczyńskiego, to lud, który po raz pierwszy ma okazję w swoim życiu czegoś konkretnego bronić, więc jako wsparcie w walce politycznej stanowi o wiele większą przeszkodę, niż stanowiło gdy w przekazie medialnej propagandy było określane mianem „moherowego oszołomstwa od Rydzyka”. Polityczną burzę jaką może sprowadzić w najbliższych latach realizacja narzucanych przez Unię Europejską polityk, trudniej będzie okiełznać jeśli naprzeciw temu wszystkiemu stanie tak zmotywowany tłum ludzi. Do czego zdolny jest Donald Tusk jeśli chodzi o radzenie sobie z każdym protestem ze strony niezadowolonego społeczeństwa mieliśmy okazję się dowiedzieć w trakcie minionych manifestacji rolniczych. Ktoś kto nie ma w pamięci metod rządzenia Donalda Tuska sprzed roku 2015, może być zaskoczony tym, że człowiek stojący za ruchem politycznym przyodzianym w serduszko potrafi w tak definitywny i brutalny sposób prowadzić politykę. Takie osoby powinny jak najszybciej wyzbyć się swej naiwności, bo w rzeczywistości ten styl rządzenia jest dla Donalda Tuska wręcz typowy. Można śmiało stwierdzić, że on nie jest i nigdy nie był w stanie polityki prowadzić inaczej. Te wszystkie bezlitosne akty przejmowania władzy nad państwem są jedyną opcją, która szefowi Platformy Obywatelskiej może zagwarantować przetrwanie u szczytów władzy zanim uda się swoim człowiekiem obsadzić fotel prezydenta Polski.
Ale trzeba też jasno wskazać, że to posunięte do granic absurdu teatralne okazywanie omnipotencji w gruncie rzeczy jest obnażaniem się z realnej słabości jaką jest ta na siłę spleciona w koalicję rządową antypisowska wspólnota zdesperowanych, wyposzczonych i głodnych rządzenia partii politycznych, którym przewodzi Donald Tusk. Nie ma ona żadnych argumentów i jakiejkolwiek sprawczości politycznej, by dowieść, że u sterów państwa znalazła się dzięki merytorycznemu przygotowaniu do rządzenia państwem, a nie w dużej mierze dzięki tylko i wyłącznie szczęśliwemu dla niej rachunkowi wyborczemu. Aby mógł przetrwać tak wątpliwy konglomerat polityczny jedną skuteczną drogą jest wykorzystywać wszelką wrogość społeczeństwa do tego, by miało wrażenie, że oto jego oczom ukazuje się wielką odnowę moralną na każdym szczeblu sprawowanej władzy i dlatego konieczne jest tolerowanie z jego strony nawet najbardziej rażących metod rozliczania się ze wspólnie znienawidzonym przeciwnikiem politycznym.
O tym, że rządy tzw. „Zjednoczonej Prawicy” nie były czymś, co godne jest szczególnego uznania, wiem doskonale, nikt nie musi mnie do tego przekonywać. Jednak nie mogę tego, co od kilku miesięcy w Polsce realizuje Donald Tusk uważać za cokolwiek warte tolerowania. Kiedy Jarosław Kaczyński przejmował władzę w roku 2015, pomimo tego że posiadał znacznie większe możliwości realizowania jakiejkolwiek agendy politycznej, to nikt nie rozpoczynał plemiennego aktu zemsty na przeciwnikach politycznych, chociaż według obowiązujących wówczas legend do władzy doszedł „żądny krwawej zemsty za śmierć brata dyktator”. W lepszym lub gorszym stylu zaczęto realizować po prostu konkretne punkty programu politycznego z wdrażaniem prospołecznych ustaw na czele. O tym, że kiedykolwiek dochodziło wówczas do spektakli politycznej zemsty nie ma nawet mowy. Obojętnie z jak odległego bieguna musiałem krytykować rządy Kaczyńskiego, to jednak to co wówczas i przez kolejne lata w Polsce się realizowało pozwalało mieć podstawy do normalnej krytyki i nikt nie potrzebował aktów psucia kolejnych obszarów państwa do tego, by udowodnić, że u władzy nie znalazł się z przypadku. W przypadku obecnej koalicji rządzącej, nie ma w zasadzie czegokolwiek krytykować, bo po za plemienną jatką nic konkretnego w Polsce się nie dzieje. Najgłośniejsze zmiany wprowadzone przez obecny rząd, to zmiany dotyczące kwestii światopoglądowych, a te nie mają w zasadzie żadnego znaczenia, bo są tylko i wyłącznie tanim zabiegiem pozorującym przygotowanie do rządzenia państwem w oparciu o zaledwie domniemanie, że jakikolwiek program jest realizowany. Ktoś może mi próbować wmawiać, że nie rozumiem konieczności jakie nastręcza nam nowy etap dziejowy w polskiej polityce, ale nie wydaje mi się, że byłby w stanie czymkolwiek racjonalnym przekonać mnie do tego, że aby móc dokonać w niej odnowy moralnej trzeba zniżać się do metod, w których kluczową rolę odgrywa zapał rewolucyjny przypominający czystki w ustrojach autorytarnych. Ja w mit dyktatury Kaczyńskiego nie uwierzyłem. Wierzę, że w zakamarkach sprawowanej przez „Zjednoczoną Prawicę” władzy mógł rozwijać się wirus korupcji, nepotyzmu, działań nielegalnych i wszelkiej innej patologii, która w mniejszym lub większym stopniu jest nieodzownym elementem świata polityki. Ale skoro Donald Tusk i jego towarzysze rządzenia tak bardzo pewni są swoich racji, to nie ma potrzeby, aby rozliczanie tej mitycznej „kaczystowskiej dyktatury” odbywało się przy pomocy angażowania do tego sztucznie wywoływanych, dzikich i plemiennych instynktów wśród wygłodniałego zemsty tłumu.
Komentarze tylko dla zarejestrowanych użytkowników
Zaloguj się | Rejestracja